Żyjemy w kulcie patologii. Patologia stała się naszym punktem wyjścia do wszystkiego. Od ciąży, po poród tylko czeka się i nieustannie sprawdza czy nie zaszła jakaś patologia.

Wychodzimy z miejsca, w którym kobieta w ciąży i karmiąca jest wiecznie czymś zagrożona. Przerażające historie o zagłodzonych dzieciach i śmierci w porodzie szerokim echem odbijają się w mediach. Galopujący kult patologicznych sytuacji sprawiają, że rodzicielstwo okołoporodowe jest jedną wielką wyprawą w poszukiwaniu tego, co może pójść nie tak. Miliony zbędnych interwencji nawet najlepiej przygotowanej i oczytanej matce może zrobić z porodu i laktacji pasmo nieszczęść i porażek. Człowiek to mistrz w przeszkadzaniu fizjologii w trakcie poszukiwania często nieistniejącej patologii. Ale to że patologia nie istnieje, nie zamyka drogi do jej poszukiwań.  Poraniona brodawka może rozpocząć wielką batalię z zagrożeniami a finalnie okazać się niewielkim niedociągnięciem w przystawianiu dziecka.

Na PROLAKTYNIE Jack Newman pokazał coś, co na długo zostanie mi w pamięci.

Otóż gorylica (wybaczcie małpę w tytule, posta) urodziła dziecko. „Pomagali” jej weterynarze. Jej dziecko zostało dopchnięte do jej piersi i nie przystawiło się jak trzeba. Matka po tych „interwencjach pomocowych” odrzuciła dziecko. Gorylek został dokarmiony „palcem” i wylądował w inkubatorze. Skończył… na butelce. Rozumiecie absurd sytuacji? Goryl skończył na butelce! Tak wszyscy usilnie im pomagali.

Tak często dzieje się też w naszym ludzkim świecie. Przystawianie do piersi zamiast pozostawienie pierwszego karmienia matce i dziecku. Ograniczenie kontaktu skóra do skóry, uczenie dziecka jedzenia palcem… i tak wiele ludzkich dzieci także kończy na butelce.

Jack Newman zaprezentował też wypowiedzi osób, które brały udział w pomocy gorylicy:

„Matka gorylica nie wiedziała, co robić z dzieckiem i tylko z nim leżała, więc trzeba było zabrać jej dziecko do inkubatora.  Dziecko ważyło w normie dla goryla, ale baliśmy się, że może być lekko przedwcześnie urodzone gdyż nie chciało ssać piersi”

Tak, więc gorylica nie wiedziała, co robić z dzieckiem… gorylica! Zwierzę, które kieruje się instynktem, według człowieka nie wiedziało co robić i otrzymało taką intensywną pomoc okołoporodową, że odrzuciło własne dziecko… Jak to dobrze, że miała człowieka, który przyszedł z butelką i inkubatorem. A poważnie to właśnie człowiek nie wiedział co robić. Może, jakby człowiek dał jej zająć się dzieckiem zgodnie z fizjologią, to nie potrzebowałaby ani butelki, ani inkubatora.

I to jest kejs wielu porodów w Polsce. Bo przecież kobieta nie wie co robić – tutaj zaczyna się kopanie matki, wbijanie jej w podłogę i lekceważenie jej potrzeb i emocji. Bo wiecie, PATOLOGIA może pojawić się w każdej chwili.

Ale jakby człowiek wiedział, że się przewróci to by się położył. Tylko, że ludzkie samice mają w nosie „kładzenie się” na wszelki wypadek. Potrzebujemy, żeby nas objąć opieką a nie reżimem i kontrolą bezosobową. To opieka okołoporodowa jest DLA NAS a nie my dla niej! To nie my jesteśmy dla położnych, lekarzy, doradców tylko oni są DLA NAS i oni mają się dostosować DO NAS a nie my do nich.

Wróćmy do goryla…

Naczelne po porodzie kładą sobie dzieci na brzuchu i dzieci są tam w idealnej pozycji do karmienia się piersią przez dłuższy czas. A potem np. szympansy karmią się wyłącznie piersią przez pół roku i potem do czterech lat dla pożywienia i jako mechanizm podtrzymujący więzi w stadzie. Trzeba wielce naprzeszkadzać małpie (za przeproszeniem) żeby jej się nie udało. Nieudana laktacja, u zdrowiej matki i zdrowego dziecka, nieudana niby bez powodu, to domena człowieka. Zdolność Homo Sapiens do paskudzenia porodu i karmienia piersią swoim samicom można skwitować w ten sposób „Chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zawsze”.

 

Rok później ta sama gorylica z historii powyżej urodziła kolejne dziecko. Nie pozwoliła ludziom zbliżyć się do niego, wpadała we wściekłość jak ktoś próbował podejść. Pracownicy ZOO nie mieli okazji nawet sprawdzić, jakiej płci było dziecko. Mama gorylica cały czas trzymała je przy sobie, tym razem „jakimś cudem”, wiedziała, co trzeba zrobić – trzymać ludzi i ich butelki z dala od siebie, a dziecko na swojej skórze. Gorylica karmiła je piersią ponad rok.

 

(To jest właśnie powód, dla którego Was nie odwiedzamy)

Człowiek potrafi, każdą laktację popsuć w poszukiwaniu patologii.

Wszystko zaczyna się od porodu, od miliona zbędnych interwencji, od wymuszonych pozycji, stałego, wenflonu, od przedmiotowego traktowania. Po porodzie od kontaktu skóra do skóry, a raczej od jego braku, od niesamodzielnego przystawienia się pierwszy raz dziecka do piersi, przez zawinięcie go w kilka betów, czapeczkę i rękawiczki kończąc na „pomocy w karmieniu” przy użyciu palucha, butelki i ciągłym szukaniu czegoś, co można naprawić. TRZEBA dziecko od razu zważyć, zmierzyć, umyć i bóg wie, co jeszcze, bo inaczej świat się zawali, a wiadomo, że patologia tylko czyha niczym czarna wołga i łowcy organów…

 

W Polsce nie ma problemu kobiet, które nie chcą karmić piersią, w Polsce mamy problem kobiet, którym się w karmieniu przeszkadza.

Karmienie piersią to nie jest odpowiedzialność jednej kobiety – matki. To nie jest zadanie tylko dla niej. To nie jest tylko i wyłącznie kwestia chęci i „poczytania sobie w ciąży”. Wiele kobiet mimo świetnej edukacji, mimo ogromnych chęci i determinacji nie karmi piersią. Nie mają wsparcia w tak oczywistych sferach, które funkcjonują w społeczeństwie jak w otoczeniu prywatnym matki, w domu rodzinnym brakuje wsparcia partnera i rodziców, pomocy i wsparcia wśród personelu medycznego, wsparcia w społeczeństwie i wsparcia ustawodawczego.  Więc jeżeli karmienie piersią nie wychodzi, to kobieta nie powinna winić siebie – nie ma ku temu żadnych przesłanek. Każdy, kto jest w otoczeniu matki jest winny każdej nieudanej laktacji.

Człowiek już na poziomie podstawowej, bezpośredniej pomocy potrafi rozwalić starania drugiego człowieka. Stępić instynkt matki, dziecka… I nagle dzięki ludzkim staraniom okazuje się, że i goryl będzie potrzebował butelki „ratującej życie” i laktację bo „nie wie co robić”. Komedia…

Matka jest traktowana jako ostatnia ekspertka – a matka, szanowni państwo, jest PIERWSZĄ ekspertką w kwestii karmienia piersią, jeżeli tylko przestaniemy ją traktować jak przedmiot w porodzie i karmieniu, jak beznamiętnego obserwatora i podporządkowaną uczestniczkę narodzin dziecka.

 

Refleksję mam smutną.

Z tak naturalnej rzeczy, jaką jest ciąża i karmienie piersią zrobiliśmy filozofię na poziomie matematyki kwantowej. Rozkładamy ten proces na czynniki pierwsze szukając najdrobniejszego problemu, który wprowadzi niewielką interwencję medyczną uruchamiając całą kaskadę dalszych interwencji. A raz popchnięta śnieżna kula nie zatrzymuje się łatwo.

Jestem zła, bo kobietom odbiera się kompetencje, mówi się im, że potrzebują wielkiej świty „tych, którzy się znają”, bo ona „to niewiele wie”, bo współczesne matki myślą, że potrzebują „doradców i trenerów od oddychania i puszczania bąków”, bo z matek robi się nieradzące sobie dziewczyneczki, które trzeba za rękę poprowadzić przez to do czego ich ciała są biologicznie zaprogramowane – macierzyństwo. Nic dziwnego, że kobiety wytracają zaufanie w instynkt macierzyński, że uważają iż nie dadzą sobie rady. Nic dziwnego, że nie dają sobie rady jak na każdym kroku wmawia im się, że ich porażki to tylko ich wina, więc teraz siadaj i płacz! Nawet z głupiej kolki robi się matkom alergie, nietolerancje i zaparcia u dziecka.

Najgorsze jest to, że nie mogę nic na to poradzić, nie mogę podać żadnego sensownego rozwiązania, bo mogę Wam wypisać, co powinno Was spotkać w szpitalu a co nie1, ale co z tego, kiedy człowiek potrafi zepsuć laktację nawet małpie w zoo, to co dopiero w wielkim szpitalu zajmującym się tylko porodem gdzie pełno chętnych do dzielenia się skomplikowaną niewiedzą, a mało do traktowania człowieka jak człowieka…

 

  1. https://www.hafija.pl/2016/07/co-powinno-spotkac-cie-w-szpitalu-a-co-nie.html

Kategoria:

karmienie piersią,