Opowieści Alma Mater – wystarczy tylko chcieć – opowieść Moniki
Każda z czytelniczek bloga może wysłać do mnie – także anonimowo – opowieść o swojej drodze mlecznej o walkach jakie stoczyła, żeby udało się karmić dziecko tym co najlepsze – mlekiem mamy. Forma tej opowieści może być dowolna.
Wiem, że takie historie mogą napełnić serca i umysły mam karmiących piersią a będących w kryzysie nadzieją i siłą, której na pewno potrzebują.
Jest 1 września 2012 r, sobota, po porannym obchodzie lekarz zaprasza mnie i męża na rozmowę. „Chciałbym rozwiązać dziś Pani ciążę” , na skutek niskoschodzącego łożyska i częstych krwawień doszło do infekcji, które prawdopodobnie przeniosła sie na małego . To dopiero 34 tydzień ciąży. Błagam aby coś jeszcze działać, ale niestety moje wyniki pędzą niepokojąco w górę mimo antybiotyku, krwawienie nie ustępuje, zaczyna się robić niebezpiecznie również dla mnie…
Pediatra przekonuje mnie, że mały na pewno urodzi się z infekcją a im dłużej będzie w brzuchu tym infekcja będzie większa, potrzebne jest mu leczenie, którego niestety nie jestem w stanie mu zapewnić. Wszystko dzieje się błyskawicznie, ryczę jak bóbr, bo wiem co mnie czeka, to moje drugie dziecko przedwcześnie urodzone , choć córcia w 36 tyg.
Błagam tylko aby pokazali mi małego po wyjęciu z brzucha.
Jest mój syneczek 2330 g , piękna kuleczka…
Zabierają Go na neonatologię, pod wieczór przychodzi pediatra i opowiada mi wszystko. „Synek duży, jednak ma zapalenie płuc, nie oddycha przez to samodzielnie, odżywiany jest sondą”.
Dochodzę do siebie w ekspresowym tempie, byle móc iść do Niego, zobaczyć.
Jest śliczniutki, malusi, podłączony do setki kabelków.
Jestem przekonana, że nie dam rady odciągać pokarmu, ale walczę.
Początki to 10-15 mililitrów, ale co dzień więcej. Walczę, po wyjściu do domu mobilizuję siły, mimo, że pokarm mam praktycznie w jednej piersi małemu starcza. Po tygodniu infekcja u małego mija, zaczynamy walkę o pobudzenie odruchu ssania.
Mały jest leniwy , sondą owszem, przy butli zasypia po 10 ml, o piersi na razie nie ma mowy ponieważ musimy wiedzieć ile zjada. Po 10 dniach światełko w tunelu, powoli „rozjadamy się butlą” i zaczynamy ssać pierś. Idziemy do domu, jednak mały przy piersi zbyt szybko poddaje się, denerwuje, traci na to dużo energii i spada z wagi a ja musze wiedzieć ile zjada…
Podejmuje decyzje – ściągam pokarm laktatorem i karmię butelką, ale z własnym mlekiem.
Inwestuję w super maszynę, idzie mi co raz sprawniej, choć dalej praktycznie z jednej piersi. Jest dobrze, waga do góry. Mój dzień to laktator, karmienie, sterylizowanie butelek zapisywanie. Powyżej 3 godzin nie ruszam się nigdzie bez „maszyny”. Staram się regularnie ściągać mleko. Nawet kiedy w wieku 5 miesięcy lądujemy w szpitalu , nie poddaję się.
Nie zrażają mnie inni rodzice, sterylizowanie butelek.
Zawsze w pogotowiu miałam zapas MM, skorzystałam może 1 -2 razy.
Jak pomyślałam, że będzie dziś mało mego mleka to zaczynało ono magicznie płynąć.
Moja mleczna droga trwała cały rok. Dziś Mały ma 16 miesięcy, jest ślicznym, zdrowym chłopczykiem, „rozjedzonym”, w niczym „nie odbiegającym” swoim rówieśnikom.
Z mojej strony – odciągania mleka nigdy nie odbierałam jako poświęcenia. To odruch, coś co przychodzi naturalnie, w dużej mierze „wytwarza się ” w naszej głowie.
Wystarczy tylko chcieć a na pewno się uda… Wiem, że dałam memu dziecku to co najlepsze.
Monika
Comments are closed here.