Każda z czytelniczek bloga może wysłać do mnie – także anonimowo – opowieść o swojej drodze mlecznej o walkach jakie stoczyła, żeby udało się karmić dziecko tym co najlepsze – mlekiem mamy. Forma tej opowieści może być dowolna.
Wiem, że takie historie mogą napełnić serca i umysły mam karmiących piersią a będących w kryzysie nadzieją i siłą, której na pewno potrzebują.
Dzisiaj o karmieniu piersią… inaczej
Nie wiem, czy mogę tak w stu procentach zaliczyć się do szacownego grona matek karmiących piersią, ponieważ u mnie sprawy wyglądają trochę inaczej. Bo jestem mamą karmiącą piersią inaczej.
Mój Synek przyszedł na świat o miesiąc za wcześnie.
Mój organizm nie bardzo dogaduje się z wysoką ciążą. Już raz boleśnie mi to udowodnił.
Za drugim razem szczęśliwie znalazłam się w odpowiednim czasie u odpowiedniego człowieka, który umieścił mnie w odpowiednim szpitalu i gdy nadszedł ten dzień, kiedy nie mogłam już zaoferować dziecku nic więcej, zadecydowano o cięciu. Mały jest wcześniakiem (35t6dc) i hipotrofikiem (przyszedł na świat z wagą 1990 gramów).
W szpitalu jak to w szpitalu i jak to po cięciu. Dokarmiano Małego mlekiem dla wcześniaków, a ja mogłam chodzić „na noworodki” i próbować przystawiać (Mały nie leżał ze mną z uwagi na niską wagę urodzeniową). Tak też się działo. Muszę dodać, że jednocześnie bardzo chciałam karmić piersią i bardzo się tego obawiałam, a konkretnie bałam się bólu. No chyba dość normalna obawa. I faktycznie na początku bolało, no ale próbowaliśmy dalej. Ale że Mały był mały, miał małe usteczka i w ogóle wszystko miał małe, to nie łapał zbyt dobrze. Więc decyzja: nakładki silikonowe. I owszem, pomagały, szło mu lepiej, łatwiej. Karmiliśmy się schematem – najpierw pierś, potem butla. Po jakimś czasie lekarka zaproponowała mi, bym spróbowała odciągać mleko, „zobaczymy, ile tego pije”. Szybki zakup laktatora, pierwsze próby odciągania i sukces. W piątej dobie życia przekroczył magiczną granicę 2 kg, nie miał postępującej żółtaczki ani wysokiego crp – do domu!
W domu pierś, mm, odciąganie. Położna środowiskowa, pierwsza lekarka-pediatra: proszę dokarmiać mlekiem dla wcześniaków, ono jest bardziej kaloryczne, żeby ładnie przybrał. Ale po jakimś czasie zrezygnowałam z mm, podając mu tylko pierś i moje mleko odciągnięte. Mały rósł pięknie, ale dalej słabo się przystawiał, traktował pierś bardziej jak dodatek niż jako źródło pokarmu. A u nas toczyła się walka o każdy gram, więc każdy mililitr był cenny.
Nie potrafiłam też go dobrze przystawić, prosiłam, żeby mi pokazano jak to zrobić, ale nie uzyskałam pomocy, nauczyłam się mniej więcej jak przystawiać.. z poradników na youtube. Nie znalazłam blisko siebie poradni laktacyjnej. W tej kwestii poległam całkowicie. Ale zdecydowałam się na odciąganie.
Najpierw – oby do 3. miesiąca. Potem do 6. Mały ma skończone 7 miesięcy i parę dni, a laktator (ten sam, zwyklutki ręczny Avent) jest moim najlepszym przyjacielem 🙂 A mój wcześniaczek niedługo dobije do 7 kg.
Miałam milion kryzysów laktacyjnych. Bywały dni, że siedziałam z laktatorem po każdym karmieniu. Znacie ten obrazek: nie śpię, bo trzymam kredens? Ja nie spałam, bo trzymałam laktator… Ale Mały od samego początku (no oprócz tego mm dla wcześniaków) jest karmiony wyłącznie moim mlekiem. Dwa razy musiałam mu podać trochę mm po moim, było to w czasie największego mojego kryzysu, kiedy to już naprawdę nie umiałam odciągnąć na porcję, ale złożyło się to w czasie z podejrzeniem u Małego alergii na nabiał, moją restrykcyjną dietą i ogromnym stresem z tym związanym – w takich warunkach o kryzys nietrudno.
Wiele razy z kolei udawało mi się ściągać niebotyczne ilości – nawet do 500 ml na raz!
A moja codzienność w czasie pierwszego półrocza to było odciąganie co 2-3 karmienia.
Czasami odciągałam kilkanaście minut, czasami godzinę, czasami dwie.
Obecnie odciągam już zaledwie dwa razy dziennie – rano i wieczorem. Mały ma już dość ładnie rozszerzoną dietę, moje mleko pije na śniadanie, na kolację, raz w nocy i popija sobie w dzień, jeśli ma ochotę.
Bywały dni, kiedy moim największym marzeniem było rzucić laktatorem w okno. Nie mogłam zaplanować spaceru (lub gdy tylko wracałam, a Mały dosypiał, siadałam ze sprzętem), nie mogłam się położyć spać, kiedy chciałam (a muszę dodać, że moje dziecko jest super grzeczne i pięknie przesypia, więc ja sama nie miałabym z tym problemu), bo musiałam mieć porcję.
Ale dość szybko przychodziło otrzeźwienie i bezzębny uśmiech przypominał mi, po co i dla kogo to robię.
Bywały dni, takie jak ten wspomniany już kryzys kryzysów. Kiedy to dzwoniliśmy w środku nocy z mężem do pobliskich aptek 24h, czy mają na stanie jakieś mleko HA, bo moje mleko nie chciało lecieć. Wylałam wówczas morze łez. Ale to też mnie nie zniechęciło.
Po prostu – pewnego dnia przyszło jakieś laktacyjne oświecenie, doszłam do wniosku, że nie odpuszczę, że Mały będzie dostawał to, co najlepszego mogę mu dać i uparłam się wówczas, że będę walczyć do ostatniej kropli. Nawet, jeśli ma to być walka kosztem snu, odpoczynku, wyjść. Opłacało się, udało się karmić wyłącznie piersią (inaczej:) ponad pół roku i karmić będę aż.. nie, nie wiem i już nie stawiam sobie celu.
Jeszcze z kwestii technicznych: wiele razy miałam nawał pokarmu, w pewien masochistyczny sposób lubię to uczucie pełnych piersi i opróżnianie ich:);
raz jeden jedyny mi się zdarzył zastój – ale szybko sobie z nim poradziłam domowymi sposobami (zimna kapusta i takie tam);
o kryzysach już wspominałam – jedyna rada to przystawiać, przystawiać, przystawiać (u mnie w wersji: odciągać, odciągać, odciągać – to nic, że nie leci, stymulować na sucho, w końcu poleci), no może jeszcze: pić dużo, dobrze się odżywiać i w miarę możliwości odpoczywać;
absolutnie nie sprawdza się u mnie metoda odciągania 7-5-3; muszę odciągnąć do pustych piersi, choćby miało to trwać i 1,5 godziny, nic nie wiem o elektrycznych laktatorach, moją jedyną miłością jest ręczny Avent, nie zaliczam pokątnych romansów:);
no i wspomagacze: mnie bardzo łatwo zbajerować ;), więc jak sobie wmówię, że zadziała, to zadziała i piję te herbatki, czasami Karmi i lubię to wszystko.
Mamy karmiące piersią – nie macie pojęcia, jak Wam zazdroszczę. Kilka razy zdarzyło mi się na spacerach widzieć współspacerowiczki, które usiadły na ławce, podciągnęły bluzkę i nakarmiły swoje dzieci… Naprawdę aż łza mi się w oku zakręciła, bo ja miałam tylko chwilę taką przyjemność, a wówczas mój Mały był malutki i bardziej go to męczyło, niż spełniało swoją rolę.
Przez pół roku mój świat obracał się wokół (oprócz – wiadomo – najważniejszej w nim osoby:) odciągania.
Teraz jest już dużo łatwiej, ale mogę sama sobie nieskromnie przyznać, że jestem zadowolona z tego, co było, z tej walki.
Na szczęście mam cudowne, współpracujące dziecko, na odciąganie wykorzystywałam jego drzemki lub czas, kiedy to potrafił pobawić się sam. Mam nadzieję, że jeszcze będziemy się karmić długo.
Kiedyś gdzieś przeczytałam, że odciąganie jest uzależniające. Popukałam się wtedy w głowę. Teraz mogłabym się pod tym podpisać obiema rękami, bo jakoś nie wyobrażam sobie tego dnia, kiedy schowam laktator do szafki 🙂
Mama Karmiąca Piersią Inaczej

Komentarze