Czego potrzebuje mama po porodzie?
Czego potrzebuje mama po porodzie, kiedy jest w szpitalu? Oczywiście oprócz dobrej opieki profesjonalnej?
Spokoju. Życzliwości. Nauczenia się z dzieckiem karmienia piersią. Generalnie nauczenia się nowej siebie.
I teraz mam taką smutną refleksję, że tego się nie da zrobić dobrze w większości polskich szpitali.
Większość polskich szpitali ma sale kilkuosobowe. Łóżka stoją obok siebie, zwykle nie ma tam nawet durnej zasłony czy parawanu. Lóżka stoją jedno przy drugim, na łóżku jest mama, obok w rynience jest dziecko, a tuż obok kolejna mama i kolejne dziecko. Jeżeli doliczymy do tego dwie osoby towarzyszące, to mamy w sali trzyosobowej dziewięć osób i troje dzieci. Do tego każdy coś mówi, każde dziecko jęczy/płacze itd. Ludzie chodzą, wstają, noszą, przenoszą. Nawet czasem przesiadują od rana do wieczora.
I teraz chciej tu kangurować „skóra do skóry”, wywietrzyć krocze, umyć się, przebrać… Pomijam już chęć położenia się obok dziecka, bo łóżka często gęsto bywają nieprzystosowane do wspólnego leżenia. I w tych warunkach nie ma żadnej intymności, nie ma żadnego poczucia uczenia się ani porozumienia z dzieckiem. Poród w prywatnej klinice z osobnym pokojem albo chociaż parawanem zaczyna być kuszącą opcją. Już nie starczy kobietom zapewnić profesjonalistów wokół porodu. Te czasy już minęły. My chcemy więcej, a to więcej, niestety, nie do końca jest przez szpitale nam oferowane.
Kiedyś poszłam do szpitala do koleżanki. Oddział ogólny, jakiś mały zabieg jamy brzusznej. Nic specjalnego, po dwóch dniach wychodziła. Przyszłam, jak już była „gotowa do wyjścia”. Zastałam tam każde łóżko oddzielone parawanem. Nikt nie wiedział, co robi pielęgniarka u pacjentki obok. Ja nawet nie widziałam tych pacjentów.
A na po porodowych oddziałach chyba uważa się, że skoro każda z nas ma pochwę i cycki, to w sumie możemy je pokazywać komu bądź, bo i tak „już każdy tu wszystko widział”.
Nie. Nie tego potrzebują mamy po porodzie. Problem jest taki, że organizacyjnie szpitale nie są w stanie zapewnić tego, czego potrzebujemy.
Oddzielna sala albo chociaż parawany, łóżka ustawione tak, żeby nie były kroczem do drzwi, jakieś maksimum osób w sali na raz i nie dwa razy więcej niż samych pacjentek! To chyba niewiele. Fajnie, jeżeli w sali z mamą może być ojciec, ale jest tylko jedno „ale”… Nie, jeżeli w tejże sali leżą trzy, cztery czy pięć mam, obok siebie jak sardynki w puszce. Myślimy: „e tam”, przecież poród był i nie ma co się krępować karmić piersią.
Ale…
Okres po porodzie to nie jest jakiś tam taki sam jak inne okresy w życiu matki. To okres wyjątkowej wrażliwości, wyjątkowych potrzeb i wyjątkowej kruchości emocjonalnej i psychologicznej mamy. A jeżeli mama ma trudne doświadczenia po porodzie, jeżeli cierpi na depresję, jeżeli była kiedyś wykorzystywana seksualnie, a teraz musi leżeć rozebrana przed zgrają obcych ludzi, którzy praktycznie nie wychodzą z sali?
Dużo mówi się o szacunku, intymności i opiece nad mamą i dzieckiem w czasie porodu. A potem… potem nie do końca. I nie chodzi o to, że szpitale mają to w nosie. Wiele z nich po prostu radzi sobie z tym, co ma. Z tym, co zostało po czasach betonowego położnictwa. Z małymi salami, ze starymi łóżkami.
Więc walczysz w szpitalu z laktacją, z opieką laktacyjną, z krwią, ze zmęczeniem, z bólem, z badaniami na obchodzie, z komentarzami położnych, z „obrotowymi drzwiami”, zza których nie wiadomo kto wejdzie i w jakiej liczbie. Nie ma tu magii. Nie ma cudownego rozanielenia z dzieckiem przy piersi. Nie ma przestrzeni na „skóra do skóry” bez ograniczeń. Nie ma intymności na higienę po porodzie.
W szpitalu wszyscy już wszystko widzieli, i bez przesady…
Po porodzie w przeciętnym, państwowym szpitalu, jeżeli nie będziesz w sobie podsycać tego płomyczka magicznego macierzyństwa, jeżeli nie będziesz silna w środku, jeżeli jesteś osobą nieśmiałą albo dbasz o swoją intymność i nie chcesz się nią dzielić z byle kim, to spotka cię srogi zawód.
korekta: AD VERBA
Piszesz, że goście „siedzą od rana do wieczora”…. 2mc temu urodziłam córkę i dostałam salę dwuosobowa… a faktycznie byla trzyosobowa bo pacjentka 10 dni przede mną urodziła bliźniaki i Pan Tatuś był z nimi czyli Z NAMI 😉 24h na dobę… Co gorsze miał na to zgodę pani ordynator. Po cc nie byłam w stanie tego gdzieś zgłosić..
Ja rodziłam przez cc w 2013 roku w jednym z topowych warszawskich szpitali. Na sali poporodowej były 3 mamy , w tym jedna nieanglojęzyczna, niepolskojęzyczna (generalnie nie dogadasz się). Autentycznie po 2 dobach stamtąd uciekałam z traumą. Nie wiem, jaki był wówczas regulamin, co do odwiedzin ale do mnie raz przyszła teściowa z mężem, a tak siedział mąż. Do koleżanki polki przychodził mąż, czasem starsza córka, która się na mnie gapiła, czasem mama i lekarka prowadząca ciążę. A do tej cudzoziemki przychodził mąż, który gapił się na mnie (byłam pośrodku), jej koleżanki, ostatecznie w niedzielę wparowało całe stado (nie przesadzam). Czułam się, jak na wycieczce w Rzymie. Oprócz wycieczek krajoznawczych codziennie był obchód, jedzonko, sprzątanie i wizyta położnej (do tego się przyzwyczaiłam). Pierwszą noc nie spałam, bo o 2 w nocy mięli mnie uruchamiać po cc. Zresztą jak spać w takiej sytuacji 😉 Kolejne 2 noce też nie spałam, bo nie dość że nowa sytuacja, to jeszcze dziecko cudzoziemki non stop popłakiwało. A ona miała dziwny sposób jego uspokajania jakimś nerwowym pomrukiem. Ostatniej nocy szlag mnie już trafił i poprosiłam pielęgniarkę, żeby przyniosła tamtej dziecku jakieś mleko bo ono chyba z głodu płacze. Zwróciłam uwagę, że ma problem z karmieniem i chce dziecku dać mleko modyfikowane. Było jeszcze parę rzeczy, ale tłumne odwiedziny to było coś dla mnie najgorszego. Kotara byłaby idealna, ale jej nie było. Teraz znowu mi przyjdzie tam mieć cc, ale już mam inne nastawienie. Jestem starsza, bardziej asertywna ;), przeczytałam regulamin ;), mam obycie z dzieckiem i własną kotarkę do karmienia. Nikt mi w biust już nie będzie zaglądał.
6 lat temu też to przeżyłam i też mam traumę 😉 Dwa razy zalałam wszystko krwią, taki mój urok. Trafiło na godziny nocne i wczesnoporanne, bo odwiedzający tłumnie inną pacjentkę goście zeszliby na zawał. Moimi cyckami też interesowali się goście, bardziej niż odwiedzoną pacjentką. Łóżko zabójczo wysokie i na środku sali. Po 2 dobach po cc prosiłam, żeby mnie wypisali. W ogóle nie mogłam tam spać, miałam problemy z przystawianiem, zero intymności, ruch jak w kiblu w centrum handlowym, pielęgniarki pomocne ale niedelikatne, tłumy zwiedzających. Jedyne plusy to jedzenie i łazienka w 3 os.pokoju.
Szkoda, że trzeba dopłacać i szukać cudownych ośrodków, aby być traktowanym po ludzku. Miejmy nadzieję, że blogi takie, jak Twój sprawią, że w przyszłości wszędzie będzie lepiej.
Po porodzie miałam wielkie problemy z karmieniem, pomoc laktacyjna to codziennie inne rady wykluczające się nawzajem, położne które w przykry i obraźliwy sposób komentowały mój paskudny baby blues. Sala trzyosobowa, brak parawanu, moje pokiereszowane krocze zwrócone w stronę drzwi. Rutyna szpitalna torpeduje moje próby karmienia. Gdy już udaje się w miarę przystawić córkę do piersi, przychodzą sprzątaczki i każą mi złazić z łóżka, bo muszą zmienić podkład przed obchodem i nie interesują ich moje prośby – stoją nade mną, dopóki nie zejdę. Potem muszę odłożyć dziecko, bo zastrzyk, bo mierzenie ciśnienia. Koleżanki z sali są w porządku, do każdej z nas przychodzą tylko mężowie. Jestem w szpitalu 5 dni. Jednego dnia przywożą na salę klnącą cały czas kobietę, która pali w toalecie po nocach, w ciągu dnia przychodzi do niej gromadka dzieci, najmlodsze 6 lat. Gramolę się z wysokiego łóżka, ciągną mnie szwy. Krwawię mocno, krew spływa mi po nogach na podłogę. Zdenerwowana pielęgniarka burczy, że zaraz posprząta, robi to po godzinie. Na wszystko patrzą te dzieci, a ja nie wiem już, jaką minę mam robić. Ciągle próbuję karmić, więc koszuli na górę już nawet nie zakładam.
Do dziś nie mogę się pogodzić z tym, że tak wyglądały pierwsze dni życia mojego pierwszego dziecka.
2 miesiace temu urodzilan syna prezez cc. To byl moj drogi taki poród. W pierszej dobie położono mnie na sali pooperacyjnej przeznaczonej tylko dla cc. Nowa sale. Ogolnie reweleacja. Łóżka przewygodne, parawany, łazienka na sali, polozne na calym oddziale sa swietne wiec i na to nie mozna narzekac. Gorsze nastapilo po tej dobie. Przeniesiono nas na normalna sale. Łóżko bez nawet 1 uchwytu, ani z boku ani nad glowa. Wstac bylo potwornie ciężko. Dobrze ze sala 2 osobowa z łazienką. Na sali wielka umywalka do kapieli noworodkow. Niestety szwankowala coś hydraulika. I tu pojawił sie najwiekszy problem. W pewnym momencie kiedy dziewczyna obok wietrzyla krocze a ja ściągałam do ulgi nawał pokarmu weszlo na salę 3 hydraulików. Bez ostrzeżenia, bez slowa przepraszam. Po prostu weszli do tej umywalki powiedziali dzien dobry i zaczeli pracowac. Jeden z nich byl na tyle kulturalny ze nie spojrzał w naszą stronę ale pozostala 2 besczelnie nas obserwowała…. byłam w totalnym szoku!
2 miesiace temu urodzilan syna prezez cc. To byl moj drogi taki poród. W pierszej dobie położono mnie na sali pooperacyjnej przeznaczonej tylko dla cc. Nowa sale. Ogolnie reweleacja. Łóżka przewygodne, parawany, łazienka na sali, polozne na calym oddziale sa swietne wiec i na to nie mozna narzekac. Gorsze nastapilo po tej dobie. Przeniesiono nas na normalna sale. Łóżko bez nawet 1 uchwytu, ani z boku ani nad glowa. Wstac bylo potwornie ciężko. Dobrze ze sala 2 osobowa z łazienką. Na sali wielka umywalka do kapieli noworodkow. Niestety szwankowala coś hydraulika. I tu pojawił sie najwiekszy problem. W pewnym momencie kiedy dziewczyna obok wietrzyla krocze a ja ściągałam do ulgi nawał pokarmu weszlo na salę 3 hydraulików. Bez ostrzeżenia, bez slowa przepraszam. Po prostu weszli do tej umywalki powiedziali dzien dobry i zaczeli pracowac. Jeden z nich byl na tyle kulturalny ze nie spojrzał w naszą stronę ale pozostala 2 besczelnie nas obserwowała…. byłam w totalnym szoku!
Ja rodzilam w lutym. Po porodzie sala 2 osobowa z parawanem. Personel szpitala bardzo miły i kulturalny. Łóżka ustawione bokiem do wejścia. Faktycznie bardzo mala łazienka i łóżko za małe dla mamy i dziecka, musiałam przystawiac krzesło żeby nie obawiać się że spadnie. Na jeden dzień zwolniła się jedynka i to był pełen komfort. Położne nauczyły mnie bardzo dobrze jak przystawiac synka do piersi. Najbardziej przeszkadzało mi to, że brakuje porządnych poduszek, takich sprężynujacych a nie flaka, nie mówiąc o jasku czy rogalu do karmienia, jak dobrze i wygodnie przystawiac dziecko gdy wszystko cię boli i masz ograniczenia ruchowe, a poduszek brak? Plus te ciągle badania, śpisz a tu pomiar temperatury, karmisz, a tu pomiar biliubiny.
Często mężczyźni nie zdają sobie sprawy jaki ten czas jest ważny dla kobiet. Musimy mieć ich wsparcie
Boże… Jak to czytam to poraz kolejny dziękuję sobie za pomysł porodu w domu. I chociaż nawet w domu poród to nie bajka to przynajmniej po nim było miejsce na tę intymność i kruchość emocjonalną o której piszesz. Marzy mi się aby było kiedyś tak jak pisze Ina May Gaskin, że większość kobiet rodzi w domu w towarzystwie położnych i szpitale są pomocą tylko dla tych którym są niezbędne. Myślę że w pełni zrozumieją to co piszę te z Was które też urodziły w domu. A jeszcze lepiej te które i w domu i w szpitalu. Życzyłabym wszystkim kobietom tych cudownych chwil z dzieckiem przy piersi tuż po porodzie we własnym domu a szpitalom oddziałów polozniczych które bardziej będą przypominać dom niż szpital?
A w jakim mieście rodziłaś w domu? Biorę to mocno pod uwagę w przypadku drugiego porodu (jeszcze siedem miesięcy do tego momentu, ale trzeba już to przemyśleć).
Nie będę opisywać swoich doświadczeń po porodzie, niemniej artykuł – niestety – odzwierciedla naszą szarą rzeczywistość.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, w grudniu powtórka. I powiem szczerze, okres po porodzie w szpitalu to jedna z tych rzeczy, które mnie najbardziej niepokoją.
2015 rok- rodziłam w szpitalu. Dwa dni po porodzie przychodzi lekarka i kilka osób na obchód. (Na sali 6 pacjentek).
Pani doktor wchodząc karze każdej pacjentce po naturalnym położyć się i rozłożyć nogi aby mogła zobaczyć krocze…. i tak leżałyśmy sobie z rozłożonymi nogami- m wszystkie na raz. dla mnie to do dzisiaj szok i wstydzę się komukolwiek o tym opowiadać! Dobrze, ze jeszcze studentów akurat nie było tłumu…
Także ten tego… matka w szpitalu nie istnieje jako osoba- człowiek- takie wrażenie mam ja.
Ja silna babka wiec dla mnie to wszystko nic, bo liczyłam się sobie tylko „nowa” ja i Dzidziuś- moje dziecko! Ale jakby trafiła się osoba słaba psychicznie, samotna, biedna- mogłaby mieć uraz do końca życia…
A ja myślę, że przesadzasz. Leżałam w 3 osobowej sali, był upał, ciasno, ale jakoś nie wspominam tego jako traumy. Widziałam jak inne mamy karmią, inne widziały mnie. Byli i tatusiowie, i dziadkowie – do każdej z nas. Nie czuję się obrażona na to, że tam byli. Mieli do tego prawo.
Posiadanie zbyt dużych wymagań i ciągłe egzekwowanie – bo mi się należy , bo ja jestem taka wrażliwa, na dłuższą metę niestety grozi wielkimi rozczarowaniami, ciągłym stresem i niezadowoleniem z życia. Polecam trochę więcej dystansu, uśmiechu i spokoju. To na prawdę działa lepiej niż nawet jednoosobowa sala w luksusowej klinice. ;);) I piszę to nie dlatego by Cię skrytykować, bardzo Cię cenię, ale po ty by przekazać młodym mamom, że to nasze nastawienie gra tu główną rolę. Jeśli będziemy mieli ciągłe wymagania, będziemy obrażać się na każde słowo, każde wg nas krzywe spojrzenie to to w nas jest problem. Trochę więcej luzu.
Pielęgniarki też mogą mieć gorszy dzień, też są ludźmi, dziadkowie też czekali na wnuczka/wnuczkę i mają prawo go odwiedzić. Takie jest po prostu moje zdanie. Mam bardzo dobre doświadczenia z porodu, z pobytu w szpitalu. Ale też jestem osobą pozytywnie nastawioną do życia i myślę, że wiele mam na moim miejscu i tak by narzekało. Pozdrawiam
Nie wydaje mi się, by uśmiechem można było załagodzić sytuację, gdy przez brak parawanu sześcioletnie dziecko mojej koleżanki z sali patrzy na mnie wstającą, z wysokiego łóżka, z szytym tyłkiem, a po nogach płyną mi potoki krwi.
Ja jestem zdania że czas w szpitalu po porodzie nie jest odpowiedni do odwiedzin, jeśli matka czuję się na siłach i chce tego to ok ale jeśli nie ma na to ochoty ani sił nie ma na to zgody a rodzina powinna to zrozumieć. Czas na odwiedziny i zobaczenie dziecka przez dziadków i resztę rodziny będzie później w domu, szpital to nie miejsce na to. Jedyną osobą która może być jak dla mnie to mąż który bardzo mnie wspierał i zajmował się synkiem do czasu aż ja nie mogłam.
Jest u nas taki szpital…. Pochodzę z Olsztyna, gdzie urodziłam dwoje dzieci w szpitalu polozniczym dr Malarkiewicza. Intymnosc, o ktorej piszesz była tam w pełni zapewniona. Było cicho, spokojnie, a położne czuwaly nad nami absolutnie się nie narzucając. Niestety to szpital o niskim stopniu referencyjnosci i jakiekolwiek powikłania wykluczają poród w nim.
hm, to co piszesz jest bardzo istotne, aspekt organizacyjno-przestrzenny w szpitalu, w którym się rodzi. Ja niedawno rodziłam w pięknym, nowym, komfortowym szpitalu, może nie jedynki, ale przytulne dwójki z super łóżkami. Z resztą jakoś raźniej było leżeć z koleżanką niż samej. W sali mógł jednorazowo przebywać tylko jeden gość i to też było super. Obchody bardzo kulturalne, położone pomocne. I co z tego? wsparcie laktacyjne bardzo chaotyczne, codziennie ktoś coś innego mówił, to że mamy problem z karmieniem było ewidentne, a wypuszczony mnie po 7 dniach z wczesniakiem i żółtaczką z zaleceniem karmić piersią na żądanie – choć przez siedem dni pobytu w szpitalu był dokarmiany (najpierw mm, potem już moim mlekiem). Gdybym sama się szybko nie dokształcila i nie wezwała dobrej CDL nie karmie abym teraz piersią. Intymność jest ważna, ale bez sensownego wsparcia może na niewiele się zdać.
Prawda, wszystko prawda! Dlatego zdecydowałam się rodzić drugie dziecko w domu. Niby nic złego mnie nie spotkało przy pierwszym porodzie, ale ten brak swobody, zbyt wysokie lóżko i bardzo różne położne…
Cudownie było wykąpać się we własnej wannie i tulić dziecko we własnym łóżku szerokim na 1,8 metra.
Dlatego dopłacałam,aby miec „jedynkę” .na szczęście miałam taka możliwość w swoim szpitalu.jestem tylko ja i dziecko i własna łazienka.spokoj,względna cisza,karmie ile chce,w jakiej pozycji chce i zero krempacji ze mi dziecko płacze i obudzi inne.za pierwszym razem zapomniałam o tej opcji i po pierwszym dniu miałam dosyć!
To prawda, tego doświadczyłam przy urodzeniu pierwszego synka, sale kilkuosobowe, odwiedzający od rana do wieczora w dowolnych ilościach, interesujący się twoimi cyckami tak samo jak swoją krewna do której przyszli w odwiedziny, a ty po prostu masz problem z przystawieniem do piersi dziecka które krzyczy wnieboglosy.
Dlatego dziewczynom z Lublina i okolic polecam szpital w świdniku, tam urodziłam dwóch kolejnych synkow, nie jest tam idealnie, ale po pierwsze sam poród jest inaczej traktowany i jest o wiele wieksza szansa na poród naprawdę naturalny niż w szpitalach lubelskich, ale jeszcze jest to super rozwiązane na oddziale noworodkowym, że czas odwiedzin matek z dziećmi jest ustalony o konkretnych godzinach, a są też specjalne dwie godziny rano i dwie po południu na kangurowanie, położne puszczają relaksacyjna muzykę i jest czas na ten kontakt skóra do skóry, w ogóle może to szczegół ale sale nazywają się „sala matek” a nie „sala poloznic”, jak to od razu inaczej brzmi.
Rodzilam w Swidniku tydzien temu. O ile porod od strony pesonelu super to opieka poporodowa to juz inna sprawa. Na prosbe o pomoc w przystawieniu dziecka w pierwszej dobie po 12 h porodzid odpowiedzi w stylu: „przeciez byla pani w szkole rodzenia” sa nie na miejscu, a slyszalam to wielkokrotnie. Mlodsze polozne generalne byly pomocne, ale starsze krzyczaly na mnie ze dziecko placze i nie umiem go uspokoic. Na szczęscie w 3 dobie przy pomocy cdl udalo sie ustabilizowac laktacje, maly przybral i moglismy wyjsc. Balam sie jak go bedzie w domu, ale okazalo sie ze atmosfera pelna spokoju i milosci wplywa swietnie na moje dziecko, ktore sie uspokoilo. Ale tak jak zaznaczylam po prostu trafilam na niecierpliwe polozne na poczatku gdzie bardzo potrzebowalam wsparcia, byly noce gdzie polozne same przychodzily jak maly zaplakal. Chyba przydalaby sie taka sala do odwiedzin
Jakie to prawdziwe niestety. Aż smutno zrobiło mi się na wspomnienie mojego pobytu na położnictwie prawie 7 miesięcy temu. Miałam wrażenie, że jeśli nie wyjdę stamtąd to skończę w szpitalu psychiatrycznym. Może gdy spędza się tam 3 doby to jest łatwiej, ale gdy pobyt rozciąga się na tydzień to naprawdę można zwariować. Dobrze że chociaż córka bardzo chciała ssać na przekór zaleceniom jak najdłuższego leżenia pod lampą do fototerapii (stary sprzęt sprzed potopu) i nie mamy jak dotąd problemów z tym. Za to ja miałam straszne problemy ze snem, bo czułam że jestem na poligonie czy ruchliwej ulicy, jazgot prawie całą dobę. Naprawdę mam traumę po położnictwie. Od kolejnego porodu bardziej boję się konieczności przebywania tam 🙁
Dlatego bardzo się cieszę że po drugim porodzie zdecydowałam się na wykupienie sali jednoosobowej z łazienką. Te 300 zł to byly dla mnie bardzo dobrze wydane pieniądze. Szpital to generalnie nie jest miejsce w którym dobrze się czuję ale było mi wtedy o wiele lepiej niż po pierwszym porodzie w czteroosobowej sali z łazienką na korytarzu.
Cala prawda o polskich szpitalach. Porod 12.02 Opole. Do pacjentek obok przychodzilo na raz po 5-6 osob, polozne w ogole nie zwracaly na to uwagi. Same polozne obgadywaly pacjentki w swoim pokoju socjalnym przy kompletnym braku empatii, zrozumienia, wsparcia. Niestety mlode polozne szybko lapia zle nawyki od tych leciwych. CDL bardzo delikatna i wspierajaca, ale przyszla porozmawiac ze mna po cc w 4 dobie po porodzie, gdy mialam za soba krew,pot i lzy w samotnej walce o pokarm po cc i szykowany juz wypis. A, przepraszam, jedna z poloznych tak mi mocno wymemlala piers z torbielami jednej nocy, ze caly czas mnie boli jedno miejsce. Hitem byla tez dezynfekcja korytarzy – atak zimy, a wszystkie okna pootwierane na przesstrzal. Najzabawniejsze, ze najwiecej odruchow serca otrzymalam od pan salowych i od fizjoterapeutki, ktore serdecznie pozdrawiam.
Dlatego tak bardzo boję się końca ciąży. Porodu się tak nie boję jak tych przynajmniej dwóch dni po porodzie, kiedy to trzeba jeszcze zostać w szpitalu. Co prawda są u nas sale dwuosobowe. I wiem, że położne są sympatyczne i pomocne. Ale tak jak napisałaś, jestem osobą wrażliwą na punkcie swojej intymności, i jak tylko pomyślę o tym, że na obchodzie wchodzi kilka osób, a ja mam im pokazać zakrwawione i obolałe krocze, to serio zaczyna być mi słabo. Piersi dotychczas widział tylko mój mąż, to też intymna część mnie, ale czuję, że za chwilę stanie się to kawałek mięcha, miętolony przez personel medyczny i wywalany na widok wszystkich innych ludzi. Czasem sobie myślę, że może tak przeżywam bo to moje piewsze dziecko i wszystko jest dla mnie nowe i nieznane. Może tam już faktycznie wszystko widzieli i nie ma czym się przejmować…
Na obchodach nie pokazuj krocza wszystkim tylko poproś by został jeden lekarz. Piersi będą miętolić tylko jak na to pozwolisz. I tyle w temacie.
Niestety, taka jest brutalna prawda o polskich szpitalach. Urodziłam 2 tygodnie temu. Sala 2-osobowa w warszawskim szpitalu. Obie leżymy z piersiami na wierzchu (karmimy), obok mąż pacjentki. Nie mam wyjścia, ogląda moje cycki… nie powiem żebym czuła się komfortowo :/ dopiero gdy musiałam odciągać pokarm laktatorem dziewczyna poprosiła „goscia”, żeby wyszedł z sali. To trudne chwile, często pozbawione intymności, zrozumienia, okraszone bólem fizycznym i paychicznym. Drogie Panie… myślmy o innych, pomagajmy sobie…
Ten mąż akurat może być cały czas bo jest mi potrzebny. Twój też może być i mi nie będzie przeszkadzał. Ale pozostali goście już przeszkadzają
W szpitalu, w którym urodziłam drugie dziecko jest zakaz odwiedzin na oddziale polozniczym. Z bliskim można zobaczyć się na korytarzu, dziecko pokazać przez szklane drzwi i tyle. Swietna sprawa! Można swobodnie poruszać się po oddziale (np. Kiedy wstaje się kilka godzin po porodzie i po nodze w drodze do łazienki cieknie krew), w spokoju nauczyć się przystawic bobasa do piersi nie mając obok czyjegoś męża albo teściowej i reszty rodziny- często raczacymi świeżo upieczone mamy „dobrymi radami”. Jest to czas aby nuczyc się być z dzieckiem.
Masz rację… niestety 🙁 Pobyt w szpitalu po porodzie wspominam jako najbardziej upokarzający okres w swoim życiu. Co prawda miałam „tak jakby luksusowo” bo sala była dwuosobowa z łazienką (!), ale reszta pasuje do twojego opisu: wiecznie otwarte drzwi, brak parawanu także podczas oglądania krocza cały korytarz mógł sobie również popatrzeć, 3/4 personelu zachowywało się jakby siedzieli tam za karę, „doradca laktacyjny” to pani której jedyna radą i odpowiedzią na wszystko było :No musi zassać… serdecznie wspołczulam kobiecie leżącej ze mną ma sali, ponieważ jej córeczka nie potrafila zassać piersi, pani to zglaszała, prosiła o pomoc, ale jedyna radą jaką usłyszała było wspomniane „No musi zassać!”. Po dwóch dniach proszenia o pomoc, nieustannej walce z wiatrakami (położne juz chciały dokarmiać) okazało się że mała ma infekcje i dlatego niechętnie ssie pierś.
Rodzilam 7 tygodni temu. Po porodzie na sali dwie mamy i dwa noworodki. Każda z nas miała dużo miejsca dla siebie, dla dziecka. Łóżka oddzielone były parawanem, personel był dyskretny i w sumie to tylko fakt, ze drugie dziecko pięknie ssie pierś a moją malutka jeszcze nie do konca, mi przeszkadzał.
Aż przykro czytać ze sa szpitale gdzie nie ma tak podstawowych warunków