Czego potrzebuje mama po porodzie, kiedy jest w szpitalu? Oczywiście oprócz dobrej opieki profesjonalnej?
Spokoju. Życzliwości. Nauczenia się z dzieckiem karmienia piersią. Generalnie nauczenia się nowej siebie.
I teraz mam taką smutną refleksję, że tego się nie da zrobić dobrze w większości polskich szpitali.
Większość polskich szpitali ma sale kilkuosobowe. Łóżka stoją obok siebie, zwykle nie ma tam nawet durnej zasłony czy parawanu. Lóżka stoją jedno przy drugim, na łóżku jest mama, obok w rynience jest dziecko, a tuż obok kolejna mama i kolejne dziecko. Jeżeli doliczymy do tego dwie osoby towarzyszące, to mamy w sali trzyosobowej dziewięć osób i troje dzieci. Do tego każdy coś mówi, każde dziecko jęczy/płacze itd. Ludzie chodzą, wstają, noszą, przenoszą. Nawet czasem przesiadują od rana do wieczora.
I teraz chciej tu kangurować „skóra do skóry”, wywietrzyć krocze, umyć się, przebrać… Pomijam już chęć położenia się obok dziecka, bo łóżka często gęsto bywają nieprzystosowane do wspólnego leżenia. I w tych warunkach nie ma żadnej intymności, nie ma żadnego poczucia uczenia się ani porozumienia z dzieckiem. Poród w prywatnej klinice z osobnym pokojem albo chociaż parawanem zaczyna być kuszącą opcją. Już nie starczy kobietom zapewnić profesjonalistów wokół porodu. Te czasy już minęły. My chcemy więcej, a to więcej, niestety, nie do końca jest przez szpitale nam oferowane.
Kiedyś poszłam do szpitala do koleżanki. Oddział ogólny, jakiś mały zabieg jamy brzusznej. Nic specjalnego, po dwóch dniach wychodziła. Przyszłam, jak już była „gotowa do wyjścia”. Zastałam tam każde łóżko oddzielone parawanem. Nikt nie wiedział, co robi pielęgniarka u pacjentki obok. Ja nawet nie widziałam tych pacjentów.
A na po porodowych oddziałach chyba uważa się, że skoro każda z nas ma pochwę i cycki, to w sumie możemy je pokazywać komu bądź, bo i tak „już każdy tu wszystko widział”.
Nie. Nie tego potrzebują mamy po porodzie. Problem jest taki, że organizacyjnie szpitale nie są w stanie zapewnić tego, czego potrzebujemy.
Oddzielna sala albo chociaż parawany, łóżka ustawione tak, żeby nie były kroczem do drzwi, jakieś maksimum osób w sali na raz i nie dwa razy więcej niż samych pacjentek! To chyba niewiele. Fajnie, jeżeli w sali z mamą może być ojciec, ale jest tylko jedno „ale”… Nie, jeżeli w tejże sali leżą trzy, cztery czy pięć mam, obok siebie jak sardynki w puszce. Myślimy: „e tam”, przecież poród był i nie ma co się krępować karmić piersią.
Ale…
Okres po porodzie to nie jest jakiś tam taki sam jak inne okresy w życiu matki. To okres wyjątkowej wrażliwości, wyjątkowych potrzeb i wyjątkowej kruchości emocjonalnej i psychologicznej mamy. A jeżeli mama ma trudne doświadczenia po porodzie, jeżeli cierpi na depresję, jeżeli była kiedyś wykorzystywana seksualnie, a teraz musi leżeć rozebrana przed zgrają obcych ludzi, którzy praktycznie nie wychodzą z sali?
Dużo mówi się o szacunku, intymności i opiece nad mamą i dzieckiem w czasie porodu. A potem… potem nie do końca. I nie chodzi o to, że szpitale mają to w nosie. Wiele z nich po prostu radzi sobie z tym, co ma. Z tym, co zostało po czasach betonowego położnictwa. Z małymi salami, ze starymi łóżkami.
Więc walczysz w szpitalu z laktacją, z opieką laktacyjną, z krwią, ze zmęczeniem, z bólem, z badaniami na obchodzie, z komentarzami położnych, z „obrotowymi drzwiami”, zza których nie wiadomo kto wejdzie i w jakiej liczbie. Nie ma tu magii. Nie ma cudownego rozanielenia z dzieckiem przy piersi. Nie ma przestrzeni na „skóra do skóry” bez ograniczeń. Nie ma intymności na higienę po porodzie.
W szpitalu wszyscy już wszystko widzieli, i bez przesady…
Po porodzie w przeciętnym, państwowym szpitalu, jeżeli nie będziesz w sobie podsycać tego płomyczka magicznego macierzyństwa, jeżeli nie będziesz silna w środku, jeżeli jesteś osobą nieśmiałą albo dbasz o swoją intymność i nie chcesz się nią dzielić z byle kim, to spotka cię srogi zawód.
korekta: AD VERBA
Komentarze