To był największy kryzys – historia Natalii
Czytając Pani wpis o kryzysie laktacyjnym przypomniałam sobie te wszystkie dni „kryzysowe” dni.
Jestem mamą już 8 miesięcznego Pawła. Jest on moim pierwszym dzieckiem i od samego początku ciąży a nawet wcześniej byłam nastawiona na karmienie piersią, sama byłam karmiona 3 lata przez mamę, więc myślałam, że to nic trudnego, ale może dzięki temu moje zawzięcie, co do karmienia piersią doprowadziło, że nie wyobrażam sobie innej formy karmienia.
Kiedy miałam pierwszy kryzys, wsparcie narzeczonego było tu kluczowe, bo to on mnie wspierał i mówił, że dam radę. Mały urodził się dość spory 4,080 kg od początku dużo jadł a przynajmniej potrzebował, niestety jak w większości szpitali u nas zakres wsparcia laktacyjnego jest nikłe do tego stopnia ze do wyjście, że szpitala nie wiedziałam czy dobrze przykładam dziecko do piersi, nie mówiąc, że mały stracił na wadze dokarmiali go a mi mówili, że nie mam pokarmu.
Ok szybko w Internet i co tu robić żeby mieć niestety małego zabrali na lampę gdzie też go dokarmiali, teraz wiem ze mogłam normalnie chodzić karmić każdy uczy się na błędach. Kiedy był pod lampa dostałam nawał. Tak, że laktator i heja, co 2 godziny odciągałam tyle tylko żeby poczuć ulgę. Rano już miałam małego i ładnie poszło.
Wróciliśmy do domu i tak.. To był pierwszy kryzys dwa dni oczy na zapałkach spalam po 3 -4 godziny. Myśli o mleko modyfikowane były takie ze już stawały się faktem, ale ze wiedziałam, że nie mogę, bo postawiłam sobie jakiś cel mówiłam sobie jeszcze trochę jak jutro będzie tak samo to dam mleko modyfikowane. I trwało to dwa dni i byłam dumna, że nie musiałam dać mleko modyfikowane, bo mały zaczął jeść ładnie, zasypiał sobie i siedział 40 min a nie ponad godz. przy piersi, więc był sukces.
To moim zdaniem był największy kryzys w moim karmieniu piersią gdzie wsparciem i to ogromnym był mój partner, który mnie karlim, wspierał a zarazem kibicował i wierzył, że dam radę.
Oczywiście były później inne kryzysy mniej więcej w okresach jak wspominała Pani w artykule, ale trawy 2 3 dni i po prostu mały sobie wisiał na piersi dłużej. Jestem oddana dziecku i jestem przy nim cały czas, więc nie było to dla mnie jest problemem. Pewnie nie jeden jeszcze przed nami, ale pisałam się na to wszystko z czystym sumieniem.
Jedyne, co mnie denerwuje to, że wsparcie laktacyjne w szpitalu jest tragiczne a nawet można powiedzieć, że w ogóle go nie ma. I nie tylko tu u mnie. Przykre jest też to, że lekarze bez diagnozowania zalecają mleko modyfikowane a nawet nie pokierują do podorani laktacyjne.
Natalia
Dziękuję Ci Natalio, za to, że zechciałaś podzielić się swoją opowieścią!
Tymczasem my zbliżamy się już od końca naszego cyklu w tym roku. Przed nami jeszcze jedna historia – kończąca Wasze opowieści. Możecie przysyłać swoje historie do końca miesiąca listopada na adres almamater@hafija.pl.
W grudniu ostatnia historia oraz Wasze „Sto pytań o karminie piersią” w PDF do pobrania ukaże się na blogu.
Jeżeli macie pomysły na kolejne „trudne” tematy, które warto poruszyć i o których chciałybyście napisać to koniecznie dajcie znać!
Witajcie, mam pół roczną córeczkę, dziecko anioł, spokojna, pogodna, ciekawa swiata. Karmiona piersią, ale była i Butla niestety…A rodziłam w szpitalu w m. St. Warszawy, krótko mówiąc, szpital gdzie wszystko „naturalnie”: pielęgniarki laktacyjne służą pomocą, poradnia laktacyjna wesprze świeżo upieczoną mamę, itd…szpital bajka . Tak pięknie było napisane na stronie szpitala, rzeczywistość była inna: taśma produkcyjna dzieci, matka –
niech się nie wychyla, pielęgniarka laktacyjna-nie zawracać głowy, po zgłoszeniu problemu (a próbowałam na każdej zmianie) sucho stwierdziła „proszę, przystawiać do piersi” – 10sek. rozmowa… Żadnej obserwacji. Ręce opadają, co robić? dziecko nie umie ssać piersi. Psychicznie mi pomogło to, że Mała była spokojna. Przy przystawieniu do piersi mleko samo leciało, a Mała tylko wciągają, ale nie ssała piersi. I tak przetrzymała pierwsze dni. Później laktator.. Koszmar trwał przez miesiąc, co dwie godziny karmienie, zawsze porcja dodatkowa przygotowana w lodówce. Nerwy, obawy o utracie pokarmu. Próbowałam kapturki, zmiana pozycji, karmienie na śpiocha.. I wielki Nic, dziecko nie umie zassać pierś. Położna środowiskowa, lekarze w poradni w miejscu zamieszkania, wszyscy rozkładali ręce. W internecie przeszukałam wszywstko, i nic… ?. Pojechałam do poradni laktacyjnej przy szpitalu państwowym, wspomnianej wyżej, kosz wizyty – 100zl. No trudno, dla dziecka wszystko! 2-3 wizyty, już nie pamiętam, ale na ostatniej pielęgniarka powiedziała że już nie ma pomysłu, pocieszając mnie słowami „pani zrobiła co mogła…może jeszcze spróbować dać smoczek.” kurde! Jak tak, przecież personel wykwalifikowany i tyle do powiedzenia ?Wyszłam, łzy mi leciały same, że coś przegapiłam, coś robię nie tak. Byłam rozczarowana. Uspokajałam się że przynajmniej piła moje, a nie mm. Ale jeszcze nie minął miesiąc od porodu jeszcze miałam szansę. I nie uwierzcie, tego co tak się bała pomogło, smoczek uspokajający. Skończyła sześć miesięcy, bez cyca a ni rusz ?. Czas karmienia piersią jest najlepszym zainwestowanych czasem.
Pozdrawiam
Julia
Ja akurat miałam to szczeście że miałam bardzo sensowną położną która akurat potrafiła mi pomóc i pokierować. No ale doskonale rozumiem że nie zawsze można tak dobrze trafić bo wiem jak miały moje koleżanki. Mi od razu pokazała jak trzymać synka przy karmieniu, jak używać laktatora i co robić jak przyjdzie kryzys więc byłam przeszkolona na wszystkie strony. Jak mleka zaczynało być trochę mniej w rusz od razu poszedł femaltiker i zrobiliśmy sobie cały dzień w łóżku żeby maluszek mógł ssać jak najszczęściej. Właściwie od razu pomogło i każdej mamuśce życzę takiego wsparcia. Szkoda tylko że nie w każdym szpitalu je mamy
Zależy od szpitala. Ja mam dobre wspomnienia, za to moja znajoma ma okropne – rodziłyśmy w innych miastach. Prawda jest taka, że dosłownie wszystko zależy od personelu.
Też nie mam złych doświadczeń ze szpitala. Mały miejski szpital. Nikt butelki nie wpychał, pielęgniarki z neonatologii zaraz po porodze pomogły przystawić, cały tydzień zaglądały co 2-3 godz. i doglądały m.in. czy karmienie dobrze idzie, odpowiadały na wszystkie pytania. Tylko nie dowiem się już czy pierwszej nocy, kiedy nie była ze mna ze względu na mój stan nie dostała butli. Wiem, że zwracała wody całą noc. Na wypisie nie było butli.
Tak jak w historii Natalii, podobnie mój syn był poddawany naswietlaniom, przez co przez 3 dni ograniczone były możliwości przystawiania do piersi-,podawany na karmienie co 3h glownie spał, bo w międzyczasie w inkubatorze podawano roztwór glukozy na przemian z mm i moim mlekiem odciagnietym. Mnie również udało się nauczyć karmienia, ale ile bólu zranionych brodawek (ze spitala wychodzilam po 7 dniach pobytu, z ranami na sutkach), wytrzymałości emocjonalnej i fizycznej oraz samozaparcia to wymagało… jestem dumna z siebie, ze nie poddałam się wtedy. Dzięki tym 2 najtrudniejszym miesiacom karmię do dziś (10mc.)
Pozdrawiam
Kurczę to moja historia 🙂 Pamiętam tę walkę, której by nie było, gdyby w szpitalu znali się na rzeczy. Na szczęście wychodząc ze szpitala zakończyłam okres dokarmiania.
Z tym dokarmianiem jest niesamowicie w szpitalach – u nas brali maluchy na wieczorne „chusteczkowanie” i zawsze pytali sie czy nakarmić i czy zabrać na noc. Od samego początku mówiłam „nie” ale pielęgniarki tego nigdzie nie zapisywały i wątpię aby zapamiętały bo brały naraz prawie dziesiatke dzieci. Juz nie mówię ze 80% matek oddawała maluchy na noc (co równało sie od razu z ich dokarmianiem). Niestety od razu odkryłam ze super spokojne maluchy które wracały na salę do mam, w tym mój syn, były oczywiście dokarmiane! musiałam później kilkakrotnie stanowczo powtarzać ze nie życzę sobie dokarmiania. Taka sama sytuacja była przy naświetlaniu małego bo miał żółtaczkę. Niby mogłam po niego przyjść co 3h aby nakarmić, ale juz za pierwszym razem odkryłam ze został dokarmiony. Musiałam stanowczo powiedzieć ze przez ich dokarmianie mały nie chce jeść z piersi i proszę aby tego nie robili. Z samego szpitala byłam zadowolona. Porady laktacyjne tez były na wysokim poziomie ale niestety ten precedens robił swoje …:(
Mieszkam w innym, dalekim kraju i tutaj mleko modyfikowane jest, prosto rzecz ujmując, piętnowane.
Moja mama karmiła mnie mm, moja siostra karmiła swojego syna mm wiec ja także nie nastawiałam sie na karmienie piersią. Szczerze powiedziawszy nawet nie zgłębiałam jakoś tematu.
Przyszedł dzień porodu, urodziłam zdrowa córeczkę, a tutejsze położne odrazu rzuciły mi ja na klatkę piersiowa na ponad 2,5 godziny. Potem pomagały w przystawieniu dziecka do piersi i nawet nikt nie wspomniał o mm, gdy mleko wypływało gorzej niż źle, a dziecko zanosiło sie płaczem. Szczerze powiedziawszy to wówczas sama myślałam o tym, aby podać mm. Jednak wiedza i profesjonalizm tutejszych położnych uchroniły mnie przed tą niepotrzebną decyzją.
Dodam tylko jeszcze, ze tutaj po porodzie dziecko jest przy mamie bez przerwy. Nigdzie go nie zabierają, nic nie robią sami bez zgody rodzica.
Na początku czułam sie zostawiona sama sobie ale teraz wiem, ze robią tak dla dobra mojego i mojego dziecka.
A ja byłam w szpitalu, z którego mama ktora nie potrafi prawidłowo karmić – nie wychodzi 🙂 (argumemt personelu do koleżanki z sali „nie możemy pozwolić aby dziecko Pani z głodu padło po powrocie do domu!” wsparcie, pomoc, motywacja były na najwyższym poziomie! W Polsce i panstwowo – czyli jednak da się 🙂