Opowieści Alma Mater – Na przekór


Każda z czytelniczek bloga może wysłać do mnie – także anonimowo – opowieść o swojej drodze mlecznej o walkach jakie stoczyła, żeby udało się karmić dziecko tym co najlepsze – mlekiem mamy. Forma tej opowieści może być dowolna.

Wiem, że takie historie mogą napełnić serca i umysły mam karmiących piersią a będących w kryzysie nadzieją i siłą, której na pewno potrzebują.

Dzisiaj swoją opowieść przedstawi Marta z Bloga Mama’s First

alma+mater.png

Jeszcze w ciąży zdecydowałam, że będę karmić piersią. To był mój wybór, będący konsekwencją moich poglądów. Po prostu, moim zdaniem mleko matki jest najzdrowsze.

Jednak rzeczywistość okazała się trudniejsza niż mi się wydawało. Owszem, czytałam o tym, że przystawienie dziecka do piersi i karmienie bywa trudne. Aż dziwne, biorąc pod uwagę, że to naturalne i wydaje się czynnością zupełnie nieskomplikowaną. Ok, poród siłami natury też jest… naturalny ale przecież to złożone i bolesne doświadczenie. Ale karmienie piersią…

Janek, jak „podręcznikowy” noworodek instynktownie szukał piersi. Mimo to, nie udawało mu się chwycić brodawki. Pozycja klasyczna, krzyżowa, na leżąco, spod pachy, leżąca „na wznak”… No, nie bardzo… Jedna z pielęgniarek noworodkowych poleciła nakładki na sutki. I chwała jej za to. A pielęgniarki pracujące na oddziałach położniczych bywają różne… Nie zapomnę również tej, której pomoc polegała na poinformowaniu mnie, co następuje: „Noworodek je od sześciu do ośmiu razy na dobę, proszę się do tego ustosunkować.” (!?)

Ok, nakładki są, zaczął ssać! Ale płacze. Diagnoza: laktacja jeszcze nie ruszyła, dziecko się nie najada. On jest głodny. Kupuje laktator żeby sprawdzić jak bardzo Janek się nie najada.

Trzydzieści mililitrów z jednej piersi i dwadzieścia z drugiej. No tak, nie ma czym się najeść. Dokarmiamy mlekiem modyfikowanym. Ale ja chcę… chciałam karmić piersią. I co? No to, przystawiam dziecko do piersi, a następnie dokarmiam butelką. Jednak jest ryzyko. Podanie niemowlęciu poniżej szóstego tygodnia życia, butelki ze smoczkiem ZAWSZE wiąże się z ryzykiem odrzucenia piersi. Tak więc zawsze we właściwej kolejności żeby nie zaburzyć odruchu ssania –  tylko nie to!

Głowa mi pęka, jestem zmęczona. Tym bardziej, że moje dziecko jest niespokojne przy piersi. I tak walczymy… z trudnościami… czy ze sobą (!?) Są chwile, że sama nie wiem.

Ale pamiętam, że wciąż i nadal 😉 chciałam. Karmić piersią. Ja chcę. Szukam pomocy.

Zapisałam Janka do przychodni blisko domu w nadziei na to, że położna środowiskowa, która przyjdzie z wizytą domową nam pomoże. To było ryzykowne zważywszy na to, czego nasłuchałam się o położnych środowiskowych. Hm, może „moja” będzie inna. W trakcie wypełniania dokumentów słyszę pytania:

– Ile dzieciątko ma? Karmi Pani piersią? 

– No, też. 

– Jak to, a dlaczego?! 

– Dziecko się nie najada.

– Oj, to niedobrze. Ale my już to wyprostujemy, to nasz konik!

Zaczynam się bać wizyty położnej…

Przychodzi kobieta około 40-stki, obserwuje jak karmię Janka. Następnie przyznaje, że rzeczywiście, najwyraźniej się nie najada. W trakcie karmienia, gdy chcę delikatnie odsunąć pierś od noska Małego aby go nie zatykał (uczą tego położne w szkole rodzenia) słyszę żeby nie dotykać bo mogę zatkać kanalik, a zapalenie piersi jest bolesne. Ludzie, o co Wam chodzi, każda mówi co innego?! Kilka dni później dzwoni i pyta czy nadal dokarmiam Malucha.  

– Tak, nadal.  

– Oj, to pewnie już nie uda się Pani tego nadgonić.

Janek miał wówczas około trzech tygodni…. Aha. Nie uda się. Hm… o tym czy się uda czy nie, zdecyduje ja.

W końcu, moja mama dostaje kontakt do konsultantki laktacyjnej. Nie no, fajnie, ale co ona mi powie, coś nowego?! Umówiłam się na wizytę, pojechałam sama, bez dziecka. Pani doktor (międzynarodowy konsultant laktacyjny i pediatra) troszkę zdziwiona, że nie zabrałam dziecka, przecież ona musi zobaczyć jak przystawiam go do piersi, zbadać jego odruch ssania. Wow, nie wiedziałam. Pyta jakie są moje oczekiwania.  

– Oczekuję pomocy, chcę karmić piersią. 

– Skoro Pani chce, a karmi się głową, to próbujmy.

Martwi ją tylko to trzydzieści mililitrów (odciągane laktatorem).

Umawiam się na kolejną wizytę. Do czasu ponownego spotkania, tym razem z dzieckiem, kilka sugestii od lekarki: karmić bez nakładek, podawać pierś metodą „na kanapkę”, zapisywać czas ssania z łykaniem oraz podpowiedź ile mleka modyfikowanego podawać każdorazowo. To był pierwszy lekarz, który powiedział ile mleka modyfikowanego powinnam podawać Jankowi. Pozostali twierdzili, że tyle ile dziecku nie karmionemu piersią, ewentualnie te trzydzieści mililitrów mniej… W przeciągu zaledwie kilku dni nakładki odkładam na półkę. Słyszę łykanie mleka Mamy! Odstawiam mleko modyfikowane.

Jestem przykładem na to, że KARMI SIĘ GŁOWĄ. Ty masz mleko, musisz tylko w to uwierzyć. To nie są puste frazesy. Dla chcącego nic trudnego… no, może nie tyle: nic trudnego, co: do osiągnięcia!

Marta

Mama’s First

Hafija

Nazywam się Agata. Hafija.pl to najlepszy mainstreamowy blog o karmieniu piersią.

2 komentarze

Comments are closed here.