Opowieści Alma Mater – list pożegnalny


Każda z czytelniczek bloga może wysłać do mnie – także anonimowo – opowieść o swojej drodze mlecznej o walkach jakie stoczyła, żeby udało się karmić dziecko tym co najlepsze – mlekiem mamy. Forma tej opowieści może być dowolna.

Wiem, że takie historie mogą napełnić serca i umysły mam karmiących piersią a będących w kryzysie nadzieją i siłą, której na pewno potrzebują.

Dzisiaj część dziewiąta

alma+mater.png

Jak wiele kobiet, już w ciąży chciałam karmić piersią. Stojąc pod prysznicem, gładząc brzuch obserwowałam piersi i pytałam sama siebie; „Jak to możliwe, że już niedługo będę karmić?”, „Tak, będę karmić przecież to takie proste i naturalne”. Nie kupowałam butelek, ani mleka modyfikowanego (na wszelki wypadek), nie kupowałam laktatora (na wszelkie okoliczności), nie kupowałam specjalnych poduszek do karmienia i innych kapturków, nakładek. Myślałam, że karmienie przyjdzie ot tak i żadne gadżety nie będą mi potrzebne.

18 kwietnia 2012 roku trochę po południu przyszedł na świat mój syn. Drogami natury urodziłam silnego chłopaka 4,400 kg. Poród choć długi i ciężki, był piękny – zawdzięczam go w dużej mierze przyjaciółce która mi asystowała, a przede wszystkim rewelacyjnej położnej. Po porodzie położna pomogła przystawić mi synka do piersi, ssał mało, był zmęczony i zasnął. Ale to nic. Nie zniechęcałam się. 

Kolejne doby w szpitalu – mój wymarzony czas pierwszych chwil z dzieckiem zaczął obracać się w tragedię. Syn nie chciał jeść, cały czas spał, bilirubina rosła, jego waga spadała. Ja nie potrafiłam przystawić go do piersi, czułam się niepewnie, nieporadnie, z godziny na godzinę coraz gorzej. Płakałam coraz więcej, a mały jadł coraz mniej. Położne zmieniały wersje: „Karmić”, „Nie karmić”, „Przystawiać tak, albo nie, inaczej”, „Ma pani za małe brodawki”, „Proszę ściągnąć laktatorem, o no i widzi pani jak mało tego pokarmu”. Po dwóch dobach tej walki i wielu godzinach płaczu wpadłam w stan depresji poporodowej, z wielkimi stanem lękowym i totalną histerią. Dziecko – swoje ukochane i wyczekane – oddałam położnym i powiedziałam, że nie potrafię się nim zaopiekować. Wtedy trafiłam na „nocną zmianę” – położne, które uratowały nam „laktacyjne życie”. Pomogły mi przystawić dziecko do piersi. Ja jednak płakałam dalej i widziałam tylko czarne kolory. Oddałam syna na noc pod opiekę pielęgniarek, sama dostałam leki uspokajające po których zasnęłam. 

Następnego dnia wstałam obudzona przez pielęgniarkę, poszłam po syna. Dostałam nowych sił witalnych. W południe wreszcie udało  mi się spotkać z doradcą laktacyjnym. Pani pomogła mi przede wszystkim spokojem. Pokarmu miałam tyle ile trzeba, a brodawki takie jakie mogły być najlepsze. Przyszedł nawał pokarmu, synek jadł łapczywie, naświetlany pozbywał się „żółtaczki” zbliżał się czas powrotu domu. Najgorsze miało być za nami. 

Karmię. Jestem szczęśliwa, nie płaczę, a dziecko odprężone, zasypia przy piersi z błogą miną. 

Wracamy do domu. Jest cudnie. Uczymy się wszyscy nowego życia we troje. Jednak coś niepokojącego zaczyna się dziać z moimi brodawkami. Pogryzione zaczynają krwawić, a potem nawet czasami ropieć. Pytam tu i tam, szukam pomocy. Położna środowiskowa rozkłada ręce i mówi: „On już jest duży, źle chwyta pierś i gryzie, a już jest za stary, żeby nauczyć się dobrze chwytać (syn ma 3 tygodnie). Najlepiej będzie jak zagoi pani brodawki i da mu butle, bo poodgryza pani te brodawki.” Załamka. Kupuję laktator, ściągam pokarm, bo wtedy mniej boli. Karmię z butelki swoim pokarmem, choć kilka razy, żeby dać odpocząć piersiom od bólu. Walka trwa 3 tygodnie. W końcu po bolesnym karmieniu przez miesiąc, trafiam na cudowną doradczynię laktacyjną, która przyjeżdża do mnie o 22.00 do domu i po 2 sekundach stwierdza: „Grzybica brodawek”. Zaczynamy leczenie. Smaruję Clotrimazolum, zmywam przed karmieniem, z dnia na dzień jest coraz lepiej. Z doradczynią jestem w stałym kontakcie. Udało się! Wyszliśmy na prostą.

Problem czai się za rogiem. Kolejny. Syn ma 6 tygodni, mój partner musi wyjechać służbowo za granicę na tydzień. Jest piękna pogoda, idziemy na spacer do parku. Rozkładam na trawie koc i ma być jak zwykle, ale nagle czuję ból w piersi. Jest narastający. Karmię, ale pierś nadal jest mocno nabrzmiała i czerwona. Po 3 godzinach w parku, pakuję się do domu bo czuję, że mam gorączkę i zaczynam słabnąć. Po powrocie do domu okazuje się, że mam ponad 39 stopni, a pierś czerwoną i twardą w jednym miejscu. Dzwonię do zaufanej (nie środowiskowej) położnej która mówi; „zastój” i przyjeżdżając do mnie w chwili pomaga jak może. Wtedy w ruch idzie okład z kapusty i karmienie na klęczkach. Niestety efektów brak. Ból jest okropny. Nad ranem następnego dnia przyjeżdża moja mama. Jedziemy do szpitala na badanie z synem (bo w dziwny sposób zapada mu się klatka piersiowa) – jak się wali to się wali. Mama idzie z małym na badanie, a ja oddaję się w ręce doradcy laktacyjnej (tej samej która nas ratowała jeszcze po porodowej wizycie w szpitalu), która rozmasowuje zastój i jak się później okazuje ratuje mnie z opresji. Przed rozmasowaniem nakłada mi gorący kompres. Po masażu zimne liście kapusty podrapane widelcem. 

Z dnia na dzień jest coraz lepiej.

Z miesiąca na miesiąc karmienie jest coraz cudowniejsze i wiem, że walka z przeciwnościami (nieprzychylne położne oraz dolegliwości) opłacała się po stokroć. 

Uwielbiamy chwile karmienia. Tulimy się. Śpimy razem, ja wysypiam się, a synek może ssać kiedy tego potrzebuje. 

Do „boju zagrzewał mnie” mój partner. I choć dookoła słyszałam, że „To nie wyjdzie”, „Żebym dała już spokój”, on we mnie wierzył i nigdy nie powiedział „Daj mu butlę.”

Kiedy syn skończył rok zaczęła się litania pytań „A kiedy wreszcie go odstawisz”. Na początku przestraszona odpowiadałam podając jakieś terminy i daty. W duchu mówiłam „E tam, niech gadają”. Przyszedł moment 19 miesiąca. Poczułam, że chcę zakończyć karmienie. Ale wtedy zahuczały w głowie przestrogi „Nie dasz rady odstawić takiego dużego dziecka”, „Zobaczysz będzie histeria, a w nocy to dantejskie sceny”. 

Ułożyłam w głowie plan. Odstawianie rozpoczęłam powoli i spokojnie. Choć może ktoś zarzucić, że jestem szalona, ale codziennie mówiłam do dziecka, tłumaczyłam co się dzieje, że kończymy powoli etap kamienia piersią.

Syn jest odstawiony. Karmiłam 20 miesięcy. Odstawiałam miesiąc. To było 20 cudownych miesięcy. Czuję pełnię spełnienia. Dało mi to powera na wiele, wiele lat. Mój syn myślę, że wyssał z mlekiem matki również wielkiego powera.:)

Nasze odstawienie odbyło się bez histerii, bez płaczu, bez dantejskich scen, bez krzyku i odrywania na siłę. Spokojnie, z miłością i szacunkiem do moich uczuć i uczuć mojego dziecka. Noce odstawienie? Odbyło się bez kropli łzy. Poinformowany pierwszej nocy synek o tym, że tak jak zapowiadałam dziś już nie „pijemy cycusia”, odwrócił się na bok, wziął obudził tatę, poszli razem do kuchni, syn zażyczył sobie naleśnika, którego zjadł i znów spokojne zasnął przytulony do nas obojga.  

List ten jest dla mnie listem pożegnalnym z karmieniem piersią. Jest jak zawiązanie czerwonej wstęgi na drodze, na którą będę spoglądać wstecz z wielkim sentymentem. Kontakt do doradcy laktacyjnej, cudownej położnej z którą rodziłam, jak i położnej która pomogła jako pierwsza przy zastoju pokarmu mogę podać mamom z Wrocławia, które takiej pomocy poszukują. (Lecz prywatnie, bo nie wiem czy publicznie mogę ogłaszać nazwiska i imiona ukochanych przeze mnie pań). 🙂

I na koniec moje podsumowanie: Mamy kochane, słuchajcie głosu swojego serca, głosu swojego dziecka, własnego rozumu i jedynie oddanych profesjonalistek, lub doświadczonych matek niosących dobrą radę. Nie słuchajcie wszystkich straszaków, ploteczek, opisów tragicznych skutków tego czy owego. Karmienie piersią to jest power jakiego nie daje nawet najlepszy eliksir, zarówno Wam jak i Waszym dzieciom. 

Pozdrawiam wszystkie mamy karmiące,

Mama B. 

Hafija

Nazywam się Agata. Hafija.pl to najlepszy mainstreamowy blog o karmieniu piersią.

15 komentarzy

  • Anonim
    9 grudnia 2017 at 13:25

    Piękna historia… Tego mi brakowało, słów otuchy i wsparcia, by nie dać się głupim podszeptom ze strony „życzliwych”…
    Planując obie ciąże, wiedziałam że muszę kp, nie dopuszczałam myśli, że może być inaczej…?
    Mam prawie 39 lat i dwie córki: 18 lat i młodsza za kilkanaście dni skończy roczek. Starszą kp ponad 2 lata, młodszą nadal karmię i choć myślę, że do 2 lat nie pociągnę, to nie zamierzam jeszcze przestać…
    Dwie córki – obie inne, inne potrzeby, zupełnie odmienne style karmienia…
    przy starszej przeszłam nawały i zastoje, teraz tylko kilka razy nawał i zastój, ale najgorsze, z czym borykam się od kilku miesięcy to grzybica przewodów mlecznych, prawdopodobnie grzybica…
    Bo mimo, iż byłam poddana antybiotykoterapii, nie przyniosło to efektów… ból jest nie do zniesienia, mam już rany na brodawkach a w środku po każdym karmieniu czuję rwący, kłujący, tępy ból, jakby wbijano mi szpilki lub cięto żyletkami, jestem codziennie na tabletkach przeciwbólowych…
    Nie wiem już, gdzie szukać pomocy…
    Mize

  • Monikaa
    10 lipca 2016 at 23:25

    Poproszę o kontakt do doradcy laktacyjnego z Wrocławia o którym mowa we wpisie.

  • gosia
    27 stycznia 2014 at 16:05

    ahhh, piekna historia!

  • Kinga
    23 stycznia 2014 at 19:49

    Piękna historia, początek bardzo przypominał mój pobyt w szpitalu i początki kp. Poplakalam się czytając.

  • poczwara
    17 stycznia 2014 at 19:52

    A ja odpowiem w innym tonie. Naprawdę żal mi autorki listu i jej załamania, które przeżyła (w mojej opinii) tylko dlatego, że uznała że albo karmienie albo koniec świata…

    • Emka
      23 stycznia 2014 at 17:23

      Cóż, nie Twoje życie, nie Twoja sprawa, autorka historii nie oczekuje użalania się nad nią, tylko jest szczęśliwa, że karmiła własne dziecko. Ale jak widać niektórym ciężko to zrozumieć.

  • MamaTataOno
    17 stycznia 2014 at 19:32

    Ta historia wzruszyła mnie bardzo. Wzruszenie wzbudziło we mnie podobieństwo daty urodzin naszych dzieci i przywołało wspomnienia.
    Mój synek urodził się 17 kwietnia 2012 roku i przeszliśmy fantastyczną drogę mleczną przez 17 miesięcy, która zakończyła się bezboleśnie i bezstresowo, dlatego że zaufałam swojemu instynktowi i potrzebom dziecka. Pozdrawiam.

  • Magda
    16 stycznia 2014 at 23:14

    Cudna historia. Gratuluję wytrwałości, siły i wsparcia! To jest bardzo ważne. Ja teraz jestem w drugiej ciąży i marzę o tym by karmić, bo w pierwszej zakończyło się przedwcześnie.
    P.S. Byłabym wdzięczna za namiary na te cudowne osoby, kobiety które Ci pomogły. Poprzednio nie rodziłam we Wrocławiu ale teraz już będę i w mojej sytuacji chętnie skorzystam z pomocy 🙂 Z góry dziękuję. Mail: jefsu.chm@gmail.com

  • Budująca Mama
    16 stycznia 2014 at 09:40

    łezka się zakręciła. karmię 7 miesięcy i teraz, kiedy Mała zaczyna jeść co innego, to mi tego karmienia zaczyna brakować, ale właśnie wybieramy się na drzemkę zaśniętą przy cycu 🙂 Uwielbiam swoje dziecko i uwielbiam karmić. Lubię siebie, za to, że lubimy to obie 🙂 https://budujacamama.blogspot.com/2014/01/historia-mojego-karmienia-piersia.html

  • M.Laura
    16 stycznia 2014 at 00:13

    Wspaniała historia,jak zresztą wszystkie,bo karmienie piersią to wg. mnie jedna z najwspanialszych rzeczy pod słońcem. Jestem mamą 13 miesięcznego skarba i nie wyobrażam sobie nie karmić piersią:) Każdą kobietę namawiam do kp od czasu mojej ciąży,kiedy to już wiedziałam,że butelka nie wchodzi w grę. Tak jak i smoczek,ale to już inny temat:) I podpisuję się pod stwierdzeniami wielu kobiet,że laktacja jest przede wszystkim w naszej głowie. U nas obyło się bez poważniejszych dolegliwości- zastój,nawał pokarmu,poranione brodawki czy też zapalenie piersi- to było,ale zagryzłam zęby,bo wiem PO CO i DLA KOGO to wszystko. Gratuluję bloga i mądrości:)

  • witaaminkaa
    15 stycznia 2014 at 21:57

    Nie wiem czy to wina mojego laptopa, ale źle wyświetla mi się Ten post, bez polskich liter, zamiast nich jest przerwa/spacja

    • Hafija
      15 stycznia 2014 at 21:59

      Zmień/uaktualnij przeglądarkę 🙂

  • ania
    15 stycznia 2014 at 21:55

    cudowna, CUDOWNA historia:) miałam podobną, poza pękającymi brodawkami:) no i krócej karmiłam:( ale nie mam do siebie pretensji, myślę że moje dziecko też nie;)

  • Mifufu
    15 stycznia 2014 at 21:49

    Howgh!
    Najlepszego na nowej drodze. 🙂

  • Kasia HPM
    15 stycznia 2014 at 21:38

    ech… tak smutno i radośnie jednocześnie na sercu mi się zrobiło… 🙂

Comments are closed here.